envelope redakcja@polskiinstalator.com.pl home ul. Wąski Jar 9
02-786 Warszawa





18 12Artykuł ten może być dla niektórych czytelników zaskoczeniem, prowokacją, czy też ukrytym lokowaniem (jakiegoś) produktu. Dla innych może być dość nudną, bo oczywistą lekturą – np. dla tych, którzy podobną wiedzę i doświadczenie z rynku HVAC mają, bo z niejednego pieca chleb jedli (czyli pracowali w wielu różnych firmach z branży), którzy wszystko to poznali i na własnej skórze przerobili. Otóż – nie, artykuł nie jest w założeniu ani prowokacją, ani promocją takich, czy innych firm, czy też regionów świata. Przyczynki do powstania tego artykułu są trzy. Po pierwsze, jako uczestnik rynku HVAC i osoba, która z obowiązku zawodowego i zwykłej ciekawości na bieżąco monitoruje różne jego aspekty, ciągle spotykam się z różnymi, często radykalnymi opiniami klientów, dotyczącymi produktów; są to opinie pojawiające się najczęściej w kontekście ich ceny i pochodzenia. Po drugie, sam czasami od czytelników dostaję pytania i prośby o porady w doborze produktów – z jakiej firmy, dlaczego takiej, a nie innej, czemu ceny się tak różnią itp. Po trzecie, jako osoba, która miała możliwość poznać ten rynek od strony różnych producentów, różnych dostawców i różnych klientów, mogę pokusić się o wtrącenie swoich trzech groszy i rozwianie pewnych mitów.

W czym rzecz?
Jak mawiał Józef Tischner, według góralskiej teorii poznania są trzy prawdy: święta prawda, tyż prawda i… ta ostatnia, trzecia prawda, której tutaj nie wypada cytować, ale z którą czytelnik może się zapoznać, wpisując powyższą frazę do wyszukiwarki internetowej. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że i w naszej branży są pewne aksjomaty, są właśnie owe prawdy i są mity. Mity, to te ostanie typy prawdy z powyższego powiedzenia.

Kiedyś swego rodzaju prawdą objawioną było to, co w późniejszym czasie, przez lata, obrosło mitami. Mianowicie jakość produktów – oczywiście, jak sugeruje tytuł artykułu, w kontekście ich pochodzenia. W domyśle oczywiście chodzi o to, że chińskie było (i jest) złe, a europejskie było (i jest) dobre, a już na pewno lepsze, niż chińskie.

Każdy z nas zna określenie „chińszczyzna”, prawda? Kojarzy się to jednoznacznie – z kiepską jakością. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie bez powodu. Wszak takie są historyczne podstawy tego stanu rzeczy – pierwsze produkty, które z tego kraju do nas trafiały, nie były najwyższej jakości – co było złe, abstrahując od tego, że były ekstremalnie tanie – co było dobre. I taki model – „chińszczyzna”, czyli kiepska jakość, ale w bardzo niskiej cenie – utrwalił się w świadomości klientów, pomimo tego, że przez lata wiele się w tej kwestii zmieniło.

Po transformacji polityczno-ustrojowo-gospodarczej, która miała miejsce na początku lat ’90, zmieniło się w Polsce wiele. Wiele w gospodarce, w tym także wiele na rynku HVAC. Rynek ten otworzył się, a więc szerokim strumieniem zaczęły płynąć do nas produkty z różnych krajów – m.in. europejskich (akurat z tego kierunku jeszcze przed rokiem ’90 niektóre produkty z segmentu HVAC już do nas docierały, zwłaszcza armatura do instalacji ogrzewczych), ale także, z czasem, zza Wielkiego Muru, czyli z Chin. Zwłaszcza elektronika użytkowa miała dużą reprezentację w produktach z tego kraju, konkurując z uznanymi markami z Japonii, ale też z Europy. Bardzo atrakcyjne ceny i powszechna dostępność (giełdy, targi, stragany) spowodowały, że stały się one bardzo popularne. A że były przy tym najczęściej kiepskiej jakości, to utarło się wszystkie produkty z Chin utożsamiać z taką właśnie jakością. Z czego wynikała owa niska jakość, generalnie wszystkich produktów z Chin? No cóż, wtedy jednym z głównych powodów było niestety faktycznie to, że chińscy producenci nie umieli wytworzyć produktów, które jakościowo mogłyby konkurować z produktami uznanych, renomowanych marek, w tym marek europejskich. Nie było odpowiedniej wiedzy, nie było tradycji naukowo-inżynieryjnych, nie było zasobów wykwalifikowanych specjalistów, nie było maszyn i technologii, nie było know-how. Ale były zasoby ludzkie, ogromne. Były też pieniądze na inwestycje.1 06

Tylko kwestią czasu było więc, że to się zmieni. Początkowo chińskie firmy po prostu kopiowały (żeby nie użyć bardziej dosadnych słów) rozwiązania innych producentów, czasami wręcz jota w jotę, wraz z błędami, lub celowymi ograniczeniami projektów oryginalnych produktów – zabawne, ale autentyczne. Wraz z poznawaniem projektów i technologii produktów, na których się wzorowano i które kopiowano, zaczęto wypracowywać własne rozwiązania i je udoskonalać. Zaczęto także zatrudniać i angażować do prac specjalistów, naukowców i inżynierów z tych uznanych firm, ludzi, którzy po prostu na rzeczy się znali. Lata mijały, stan rzeczy się zmieniał na lepsze, ale pojęcie „chińszczyzna” trzymało się u nas mocno. Był to też czas (trwał on dość długo, a „niedobitki” dotrwały nawet do całkiem niedawnych lat), w którym w Polsce stare, rodzime firmy albo upadały albo zamykano ich zakłady produkcyjne, bo nie były w stanie wytrzymać realiów wolnorynkowych. Tyle tylko, że w tym ostatnim przypadku, pomimo zamykania zakładów produkcyjnych, wcale nie wstrzymywano produkcji i dalej dostarczały one produkty na rynek. W tym czasie powstało również wiele nowych firm. Firm, które też nie mogły się pochwalić zakładami produkcyjnymi. Dlaczego i jak to możliwe? No, i tu zaczyna się ciekawa historia. Otóż Wielki Mur, który wzniesiony został przez Chińczyków, by chronić kraj przed napływem i agresją obcych plemion, nie upadł, ale Zachód i tak wdarł się mocno za jego granice, a raczej odwrotnie – nastąpiła ekspansja zza tego muru, na zachód. Co ciekawe, pomimo tej ekspansji i coraz szerszego strumienia, jakim zaczęły płynąć do nas produkty spod znaku „Made in China”, zastępując produkty polskie, nie upadł mit chińskiej (niskiej) jakości, niekonkurencyjnej w stosunku do jakości produktów europejskich. I pomimo tego, przecież nie najlepszego PR-u, kolejne rodzime firmy, motywowane naturalnymi prawami rynkowymi (czyli w naszych warunkach – cena, cena, cena) zaczęły zwracać swoje spojrzenia na Wschód, Daleki Wchód. Oczywiście nie chwaląc się tym przed klientami, a najczęściej skrzętnie ukrywając, z powodu właśnie negatywnych konotacji związanych z owym mitem. Początkowo kooperowano z chińskimi producentami nieśmiało i wybiórczo, ale gdy pierwsi odważni to zrobili i okazało się, że zarobili, to ich śladem poszli też inni, a raczej – pobiegli. Naturalnie, zrobili to z oczywistego powodu – chcąc istnieć i konkurować na rynku trzeba mieć…tutaj można wymienić wiele różnych aspektów związanych z zarządzaniem produktem, ale upraszczając i skracając wywód – albo coś, co wyróżnia markę na tle innych marek i stanowi o unikalności i niepowtarzalności jej i jej produktów albo po prostu trzeba być tanim. Co prawda nie wszyscy poszli w tę (chińską) stronę, ale o tym, także w kontekście powodów niepodjęcia tego kierunku, piszę trochę niżej. Na stole, w grze, został więc ten jeden powód zainteresowania chińskimi produktami. Ten, dla którego de facto chińskie produkty początkowo wyśmiewano – cena. Wcześniej temat tabu i skuteczny odstraszacz, a później też temat tabu, ale już skuteczny zachęcacz, a przynajmniej dla firm, bo dla klienta końcowego jak był to odstraszacz, tak nim został.

Produkt z Chin – to dobrze, czy źle?
Pracując z produktami z segmentu HVAC, miałem okazję być świadkiem wielu ciekawych sytuacji, np.tych opisanych niżej. Polska firma produkowała pewien wyrób, będąc w tym zakresie liderem na rynku. Zarząd, szukając oszczędności i większego zarobku, podjął decyzję o zleceniu produkcji zewnętrznemu dostawcy, w Chinach. Ustalenia, projekty, prototypowanie, badania, certyfikacja itp. i finalnie produkt trafił na rynek. Na rynek, na którym nadal był dostępny jego rodzimy bliźniak, wyprodukowany w polskim zakładzie. Reakcja klientów – od teraz nie chcemy już otrzymywać tamtego poprzedniego, chińskiego, bo ten nowy jest lepszy. Dlaczego klienci uznali, że ten poprzedni był chiński? Nie był on złej jakości, ale ten chiński charakteryzował się po prostu jeszcze lepszą jakością. Inna sytuacja, temat również dotyczył polskiej firmy, renomowanej, o wieloletniej tradycji. Na opakowaniach i w broszurach dumnie propagowane było hasło „produkt polski”. Byłaby to prawda, gdyby w Chinach istniała prowincja o nazwie „Polska”, ale niestety tak nie było. Po prostu, ten znaczek/opis na opakowaniu został z czasów, gdy pakowany był do niego faktycznie polski produkt i zwyczajnie zapomniano go usunąć, przenosząc produkcję do Chin… Fajnie byłoby w to wierzyć. Abstrahując od tego niezbyt szczęśliwego zabiegu, tak też przez jakiś czas w rodzimych firmach produkcyjnych wyglądał model produkcji – projekt autorski, danej firmy, a produkcja w Chinach. Ale i taki, mieszany model, w wielu przypadkach nie wytrzymał próby czasu, bo koniec końców przerzucano się w pełni na chińską myśl techniczną, mając pod ręką „gotowca”. W takiej sytuacji warto zadać pytanie, co dla klienta jest gorsze – świadomość tego, że produkt jest chiński, a tylko brandowany jest logo polskiej firmy i producent tego nie ukrywa, czy świadomość tego, że produkt jest chiński, a producent deklaruje, że jest to produkt polski (w domyśle – wyprodukowany w Polsce), celowo wprowadzając klienta w błąd? Oba warianty niespecjalnie szczęśliwe z punktu widzenia klienta, zwłaszcza, że ten producent kiedyś faktycznie owe produkty wytwarzał. A jeszcze gorzej, jeśli akurat trafi na klienta, który żywi do tej marki sentyment sprzed lat, właśnie z uwagi na niegdysiejszą, rodzimą produkcję, wieloletnią tradycję i wspomnienia o staniu w kolejkach pod fabryką, żeby tylko to kupić…

Producent – kto to taki, tak naprawdę?
Mówiąc „producent” najczęściej nie zastanawiamy się głębiej nad tym, kto/co to tak naprawdę jest. Zwykle dla nas producentem jest firma, której logo widnieje na opakowaniu produktu, lub na samym produkcie. Abstrahując od tego, że takie logo wcale nie musi oznaczać firmy, a jedynie na przykład markę danej firmy (których to marek firma może mieć wiele), to sprawa jest tutaj nieco bardziej skomplikowana. Z formalno-prawną definicją producenta można oczywiście zapoznać się studiując stosowne akty prawne (np. w kontekście wprowadzania i udostępnienia na polskim rynku wyrobów budowlanych z segmentu HVAC opisałem to w cyklu artykułów [1–4]), ale nie w tym rzecz. Otóż myśląc producent, myślimy o fabryce, w której dany wyrób jest wytwarzany i z której wyjeżdża on na półki sklepowe. Ale, gdy się tak dłużej zastanowić, to co tak naprawdę dzieje się w takiej fabryce? Czy firma, która ma w ofercie np. grzejniki aluminiowe, grzejniki stalowe, armaturę grzejnikową, armaturę zabezpieczającą, kurki kulowe, rury tworzywowe itp. faktycznie to wszystko projektuje i produkuje od A do Z? Oczywiście – nie. A czy firma, która ma w ofercie choćby tylko zawory albo tylko grzejniki i to tylko jednego typu, faktycznie je projektuje i produkuje od A do Z? Też nie. Wszak każdy z tych produktów składa się z różnych elementów, wykonanych z różnych materiałów, np. w przypadku „zwykłego” kurka kulowego może być to m.in. mosiądz, stal, aluminium, chrom, nikiel, tworzywa sztuczne, powłoki lakiernicze. No to teraz łatwo sobie uzmysłowić, że wszystkie elementy składowe takiego zaworu raczej nie powstają w jednej firmie, bo wszak ich produkcja wymaga posiadania praktycznie kompletnych hut, pieców, odlewni, walcowni, kuźni, spawalni, maszyn do obróbki mechanicznej (toczenie, ciągnienie, gięcie, cięcie, frezowanie itp.), wtryskarek, skrawarek, pras, malarni, drukarni, komór chemicznych, ciśnieniowych i klimatycznych itd., a do tego wszystkiego ludzi z wielu specjalizacji, którzy to wszystko obsłużą. Oczywiście – jest to możliwe, ale w praktyce nie jest realizowane, bo jest zwyczajnie nieopłacalne. Lepiej powierzyć wybrane prace wyspecjalizowanym firmom, które zrobią to taniej. I tak się dzieje w praktyce – jeśli mamy do czynienia z faktyczną produkcją, a nie tylko kupowaniem „gotowca”, to wyrób gotowy powstaje w danym zakładzie, ale jest tam de facto montowany z części/elementów wykonanych samodzielnie i z części/elementów kupionych od zewnętrznych dostawców. Różnych dostawców i z różnych regionów świata i co już nie powinno być dla czytelnika zaskoczeniem – również z Chin.

Z Chin, czy nie z Chin – po czym poznać?
Debata na temat tego, czy produkt jest z Chin, czy też nie, niemal zawsze jest gorąca. Ale jak to poznać w przypadku produktów z segmentu HVAC? Przecież nie znajdziemy tu metki z napisem w postaci trzech najpopularniejszych słów na świecie, tj. „Made in China”. Na opakowaniu również nikt nie będzie się tym chwali. Są jednak sposoby. Pierwszy i najbardziej oczywisty to cena – niska, albo bardzo niska cena w zasadzie mówi wszystko. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że rodzimi producenci, czy nawet inni europejscy dostawcy, są w stanie zaoferować dany produkt w atrakcyjnej cenie, ale po pierwsze są to wyjątki potwierdzające regułę, a po drugie cena, jaką za analogiczny produkt proponuje chiński dostawca, i tak będzie niższa.

No dobrze, ale co w sytuacji, gdy wszystkie produkty w danym punkcie sprzedaży mają podobny poziom cenowy i nie mamy punktu odniesienia? Słuszna uwaga, ale od czego są „internety”? W Polsce, niemal w każdym segmencie, nadal operują dostawcy oryginalnie i ciągle europejscy, dla których ceny są…powiedzmy właśnie wyznacznikiem tego, że ich urządzenia nie są pochodzenia chińskiego. Ceny te są po prostu wysokie. Kolejną rzeczą, po której można rozpoznać pochodzenie wyrobu, jest po prostu przyznanie się do „winy” przez producenta. Jak to możliwe i co mam na myśli? Otóż w cyklu artykułów [1–4] opisałem zagadnienia prawne związane z wprowadzaniem i udostępnieniem na europejskim i na polskim rynku wyrobów budowlanych z segmentu HVAC. Opisałem tam, iż w określonych przypadkach producent ma prawny obowiązek dostarczenia wraz z produktem tzw. deklaracji – deklaracji właściwości użytkowych (DWU), lub krajowych deklaracji właściwości użytkowych (KDWU), lub deklaracji zgodności (DZ). I tak się składa, że np. w KDWU, który to dokument dotyczy ścieżki prawnej związanej z najliczniejszą grupą produktów z branży HVAC (armatura sanitarna, armatura instalacyjna do instalacji wody zimnej, co i cwu, przewody różnego rodzaju, złączki itp., itd.), producent jest zobligowany do podania miejsca produkcji wyrobu. Więc – tak, musi tam wpisać tę informację, której podania we wszystkich innych materiałach produktowych – katalogach, broszurach, kartach technicznych itp. – unika, z oczywistych powodów. Czasem, zamiast wpisać po prostu „Chiny”, wpisuje się np. ChRL, czyli Chińska Republika Ludowa, lub, jeszcze bardziej enigmatycznie, PRC, czyli People’s Republic of China. Z prawdą jest to zgodne, a dodatkowo brzmi lepiej, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zanim klient weźmie w rękę smartfon i sprawdzi, co to takiego. Problemem z owym dokumentem może być jedynie to, że nie ma obowiązku dostarczenia go wraz z wyrobem, w jego opakowaniu. Ale za to jest obowiązek dostarczenia go na życzenie klienta i udostępnienia na stronie internetowej. Klient musi jedynie wiedzieć o tych swoich prawach i je wyegzekwować. Ale to jeszcze nie koniec pieśni. Otóż jest też łatwiejszy sposób, niż analizowanie dostarczanych deklaracji przez daną firmę. Jak opisałem w wymienionych artykułach [1–4], są przypadki, w których firma takich dokumentów ani tworzyć, ani udostępniać nie musi. Mówiąc w skrócie i w uproszczeniu – ma to miejsce wtedy, jeśli wyrób, który oferowany jest na krajowym rynku, wprowadzony został wcześniej do obrotu w innym kraju członkowskim UE. Mówimy wtedy o tzw. zasadzie wzajemnego uznawania. Wtedy też obowiązują go (poza pewnymi wyjątkami, nieistotnymi z punktu widzenia analizowanych tutaj produktów) regulacje, które obowiązują w tamtym państwie, a nie w naszym kraju. Co z tego wynika? Ano to, że jeśli jakiś wyrób posiada owe deklaracje, to najpewniej jest albo produkcji krajowej – bo w kraju obowiązują przepisy związane ze ścieżką KDWU, albo produkcji nieeuropejskiej, czyli – np. właśnie chińskiej, bo wszak Chiny nie są członkiem UE i nie można wyrobu z tego kraju wprowadzić na nasz rynek na zasadzie wzajemnego uznawania, a trzeba przejść procedurę certyfikacyjną europejską (DWU) i/lub krajową (KDWU). Firmy oryginalnie europejskie bardzo rzadko zgłaszają swoje wyroby do procedur krajowych/polskich (KDWU), bo procedura taka jest dla nich nieobowiązkowa, a jest czasochłonna i kosztowna. I, dodatkowo, co jakiś czas, w niektórych przypadkach, trzeba ją powtarzać. Czyli faktycznie europejscy producenci zwykle nie posiadają takich dokumentów (KDWU). Jak już pewnie niektórzy czytelnicy się domyślają, ciekawą rzeczą jest występujący tu, pewien paradoks, to jak to, to produkty chińskie, utożsamiane z niską jakością, muszą przejść procedury badań i certyfikacji, aby mogły być oferowane na naszym rynku i które to procedury wymuszają i potwierdzają ich odpowiednio wysoką jakość, a produkty oryginalnie europejskie (nie polskie) nie muszą i nie musi być formalnego, niezależnego potwierdzenia ich jakości? Ano, niestety, tak. Oczywiście w praktyce nie zdarza się, by firma oferowała kiepski produkt w wysokiej cenie, bo zniknęłaby z rynku zanim jeszcze by się na nim pojawiła. Ponadto uznane, europejskiej marki są najczęściej wyznacznikiem jakości, budowanej wiedzą, wieloletnim rozwojem i doświadczeniem rynkowym, ale fakt jest faktem. Tak więc jest to kolejny punkt w debacie o wyższości produktów danego pochodzenia nad produktami innego pochodzenia.

Czemu chińskie produkty są tańsze i czy zawsze tak jest?
Wszyscy przynajmniej raz słyszeliśmy o tym, że niższe ceny wyrobów importowanych z Chin wynikają z niższych kosztów siły roboczej. Zapewne niektórzy z nas znają doniesienia, w których mówi się o fatalnych warunkach pracy, ekstremalnie niskich płacach, wyzysku, braku praw pracowniczych i/lub nieprzestrzeganiu ich,pracy ponad siły i normy czasowe itp, itd. Generalnie – współczesne niewolnictwo. Otóż – nie, nie jest to prawda. Faktycznie – przed laty pewne aspekty związane z wykonywaniem pracy pozostawiały wiele do życzenia z naszego, europejskiego, punktu widzenia i niektóre z wymienionych zarzutów często miały pokrycie w faktach, ale to już przeszłość. Obecnie rzadko i w nielicznych firmach można jeszcze spotkać takie praktyki. Płaca także się podwyższyła i nie jest to już praca za grosze, pozwalająca jedynie przeżyć, mieszkając w przyfabrycznym baraku. Niższe ceny chińskich produktów faktycznie wynikają częściowo z niższych kosztów siły roboczej, tj. wynagrodzeń pracowniczych, ale także z innych powodów – np. mniej restrykcyjnych norm BHP, luźniejszych norm emisyjnych i norm środowiskowych, co wspólnie składa się na efekt końcowy w postaci atrakcyjnej ceny. Niska jakość produktów? Tak, to też pozwala obniżyć koszty produkcji, np. przez obniżone koszty kontroli jakości na poszczególnych etapach produkcji, mniej restrykcyjne normy wykonania produktów i weryfikacji ich parametrów itp.. Jednak dotyczy to tylko tych produktów, których to dotyczy, że tak to ujmę. Chińskie firmy potrafią bowiem wytworzyć produkt o wysokiej jakości, oczywiście w wyższej cenie, ale nadal nieosiągalnej w realiach produkcji europejskiej, obwarowanej wieloma restrykcyjnymi przepisami i wymaganiami, m.in. emisyjnymi i środowiskowymi, zwiększającymi koszty produkcji. Kwestia tylko tego, czego oczekuje klient. Nie bez powodu w fabrykach tych zaopatruje się tak dużo firm, z różnych segmentów cenowych. Na finalną cenę zakupową (powiedzmy na tzw. COGS – koszt produktu na magazynie) składa się także transport i cło. Transport nie jest specjalnie wielkim kosztem, gdy odbywa się drogą wodną, jak to najczęściej ma miejsce, ale cło, zwłaszcza tzw. cło antydumpingowe, może już sporo namieszać, bo dochodzić może do kilkudziesięciu procent na niektóre wyroby, w zależności od typu i surowca, z którego są wykonane. Zatem od chińskich dostawców niektóre wyroby opłaca kupować się bardziej, a niektóre mniej.

Wcześniej wspomniałem też o tym, że dalej na rynku są firmy, które nie przerzuciły się na bycie faktycznie tylko importerem gotowych, chińskich wyrobów, ale ciągle produkują „u siebie”, w Europie. Dlaczego, skoro można tyle ugrać? No właśnie – niekoniecznie można tyle ugrać. Nasze rozważania dotyczą rynku i klienta polskiego, który – umówmy się – nie jest jeszcze tak zamożny jak jego np. zachodni sąsiad i dla którego często głównym kryterium wyboru produktu jest cena. Ale właśnie za zachodnią granicą jest inaczej i tam cena zwykle nie jest decydującym czynnikiem. Dodatkowo silne jest tam przywiązanie do marki i jej (produkcyjnych) tradycji. Czy ma zatem sens dokonywanie rewolucji, polegającej na likwidacji własnej produkcji, zwalnianiu tysięcy ludzi, wyprzedaży majątku liczonego w grubych milionach albo i miliardach (złotych, euro, funtów, franków, koron – na tych poziomach to mało istotne)? Skoro tak się nie dzieje, to najwidoczniej – nie, pomimo tego, że jest się postrzeganym w niektórych krajach za drogiego i w wyniku tego pewnych grup produktowych nie jest się w stanie tam sprzedawać.

Wczoraj, dzisiaj, jutro
Jak to często się mawia – historia lubi się powtarzać. W tym przypadku – negatywny PR dotyczący chińskich wyrobów. Branża HVAC w ostatnich latach żyje przede wszystkim efektami regulacji unijnych, dotyczących m.in. energochłonności budynków i zielonej transformacji. Te efekty to m.in. bardzo duży przyrost popytu na pompy ciepła, głównie na pompy ciepła typu powietrze- -woda. Jeśli jest popyt, to jest też podaż i właśnie w tych ostatnich latach pojawiło się wiele nowych firm oferujących takie urządzenia albo powstały takie działyw już istniejącychfirmach.Rynek zalała masa pomp ciepła w relatywnie niskich cenach. Nie trzeba długo myśleć, aby wywnioskować, jaki jest rodowód tych urządzeń. Nie będzie też zaskoczeniem, jeśli doda się, że produkty te jakościowo nie są najlepsze. Niestety, bo m.in.ten stan rzeczy sprawił, że pojawiło się wśród uczestników rynku HVAC powiedzenie „nabici w pompę ciepła” i mit chińskiej, niskiej jakości mocno się odbudował. Ale tutaj – podobnie, jak to było w przypadku innych, wspomnianych wcześniej produktów – to też tylko kwestia czasu, kiedy produkty przestaną ustępować produktom uznanych marek. Wszak z japońskich samochodów i japońskiej elektroniki też się kiedyś śmiano.

Materiały źródłowe (dostępne również na stronie www czasopisma, w dziale „Prawo i finanse”: https://www.polskiinstalator.com.pl/artykuly/prawo--i-finanse):

[1] Muniak D.: Jakie ten wyrób ma parametry? Wprowadzanie i udostępnianie na rynku wyrobów budowlanych z segmentu HVAC. Ogólny zarys stanu prawnego, Polski Instalator, 1-2/2022 (300), str.: 30-32
[2] Muniak D.: Jakie ten wyrób ma parametry? Wprowadzanie i udostępnianie na rynku wyrobów budowlanych z segmentu HVAC. System europejski, Polski Instalator, 3/2022 (301), str.: 36-40
[3] Muniak D.: Jakie ten wyrób ma parametry? Wprowadzanie i udostępnianie na rynku wyrobów budowlanych z segmentu HVAC. System krajowy, Polski Instalator, 4-5/2022 (302), str.: 32-36
[4] Muniak D.: Jakie ten wyrób ma parametry? Wprowadzanie i udostępnianie na rynku wyrobów budowlanych z segmentu HVAC. Zasady wzajemnego uznawania, ścieżki alternatywne, organy kontrolne, kary, Polski Instalator, 6/2022 (303), str.: 32-36


 

pi